Szczerze opowiedziały o problemach z łysieniem. "Miałam koszmary, że spada mi peruka"
Utrata włosów to wyzwanie zdrowotne, ale i emocjonalne. Swoimi historiami podzieliły się dwie bohaterki, które musiały zmierzyć się z różnymi formami łysienia. - Na początku nie potrafiłam tego zaakceptować, bo nie oszukujmy się, to jest coś bardzo trudnego, zwłaszcza dla kobiety. Miałam powracające koszmary, że spada mi peruka i wszyscy się dowiadują, jak wyglądam pod nią - mówi lekarka Magdalena Cubała-Kucharska.
Choć łysienie kojarzy się najczęściej z mężczyznami w średnim wieku, problem ten dotyczy obu płci i coraz częściej także młodych osób. Wyróżnia się kilka typów chorobliwego łysienia, różniących się przyczynami i przebiegiem. Najczęstsze to łysienie androgenowe, łysienie plackowate oraz łysienie telogenowe.
Łysienie androgenowe ma podłoże genetyczno-hormonalne i wynika z nadwrażliwości mieszków włosowych na pochodną testosteronu – dihydrotestosteron (DHT). Włosy stają się coraz cieńsze, aż w końcu przestają odrastać. U kobiet problem nasila się po menopauzie, a u mężczyzn często zaczyna się już po 20. roku życia.
Z kolei łysienie plackowate (alopecia areata) to choroba autoimmunologiczna, w której układ odpornościowy błędnie atakuje mieszki włosowe. W efekcie dochodzi do nagłego, miejscowego wypadania włosów. Choroba ma nieprzewidywalny przebieg – u niektórych włosy odrastają, u innych wypadanie obejmuje całe ciało (łysienie całkowite lub uogólnione).
Łysienie telogenowe pojawia się natomiast po silnym stresie fizycznym lub psychicznym - może je wywołać np. wysoka gorączka, poród, zabieg chirurgiczny, infekcja, utrata krwi, restrykcyjna dieta czy zaburzenia hormonalne. Włosy przechodzą przedwcześnie w fazę spoczynku (telogenu) i wypadają garściami, zwykle 2-3 miesiące po czynniku wywołującym. Schorzenie może jednak przejść w przewlekłe, jeśli nie wyeliminuje się czynnika "zapalnego".
Niezależnie jednak od podłoża utraty włosów, zawsze stanowi ono wyzwanie emocjonalne.
"Nie potrafiłam tego zaakceptować"
Na temat swoich problemów z łysieniem plackowatym otworzyła się dr n. med. Magdalena Cubała-Kucharska, lekarka rodzinna i założycielka Instytutu Medycyny Intergracyjnej "Arcana".
- Tzw. zapalnik miał podłoże autoimmunologiczne. Miałam w życiu wyjątkowo stresujący okres, który połączył się dodatkowo z infekcją jelitową i diagnozą choroby Hashimoto i to ona przyczyniła się do wystąpienia łysienia plackowatego. Oczywiście, nie zawsze musi tak być, ale u mnie tak było - wyjaśnia lekarka w rozmowie z Wirtualną Polską.
- Okropne było to, że wiedziałam, kiedy będzie kolejny atak. Dotykałam skóry głowy, która w niektórych miejscach robiła się specyficznie lepka i w tym samym miejscu zaraz błyskawicznie wypadał cały obszar włosów. Na szczęście, te "placki" pojawiały się w miejscach, które mogłam jeszcze przykryć resztą włosów, ale i tak zdecydowałam się na noszenie peruk – dodaje.
Jak podkreśla lekarka, oswojenie się z chorobą wymagało czasu i nie przyszło naturalnie.
- Na początku nie potrafiłam tego zaakceptować, bo nie oszukujmy się, to jest coś bardzo trudnego, zwłaszcza dla kobiety. Miałam powracające koszmary, że spada mi peruka i wszyscy się dowiadują, jak wyglądam pod nią. Aż pewnego dnia zaczęłam rozmawiać z sąsiadką, która zmagała się z silnym wypadaniem włosów, również spowodowanym chorobą autoimmunologiczną. W którymś momencie powiedziała: "ty masz takie piękne te włosy, a ja - zobacz". I ja wtedy po prostu zdjęłam perukę i jej pokazałam - przywołuje dr Cubała-Kucharska.
Mimo trudności, zarówno emocjonalnych, jak i zdrowotnych, udało jej się zaleczyć chorobę - choć konwencjonalne metody nie zawsze działały.
- Priorytetem było wygaszenie stanu zapalnego tarczycy, ale i przeciwciał, które miałam podwyższone. Najbardziej pomogły mi terapia antyoksydantami i mezoterapia skóry głowy. Próbowałam stosować minoksydyl, ale u mnie się nie sprawdził i te włosy zwyczajnie nie odrastały. Pomogła mi też tauryna, bo to z niej są zbudowane mieszki włosowe - opisuje.
Od czasu, gdy dr Cubała-Kucharska zmagała się z łysieniem plackowatym, metody terapeutyczne zdążyły się już rozwinąć.
- Trzeba podkreślić, że mnie ten problem dotyczył lata temu. Dziś widzę, że mamy inne terapie, skuteczniejsze, jak np. inhibitory kinaz JAK. One hamują nieprawidłowe reakcje organizmu atakującego mieszki włosowe i widziałam, jak przynoszą efekty także u moich pacjentów - tłumaczy.
Lekarka ostrzega jednak, że rezultaty stosowanych terapii mogą przychodzić powoli, zwłaszcza na początku, dlatego nie należy się poddawać.
- Warto uzbroić się w cierpliwość, bo łysienie plackowate bywa oporne i nawet przy stosowaniu metod terapeutycznych, na odrost pierwszych włosów można czekać nawet 6 miesięcy. Trzeba też pamiętać, że łysienie może nie być końcową diagnozą samą w sobie, a objawem innej choroby wewnętrznej.
Jak mówi, warto poszukać świadomego i zaangażowanego lekarza, który pomoże nam w znalezieniu właściwej przyczyny buntu w organizmie.
- Dziś problem jest opanowany, ale nadal widzę, że włosy wypadają znacznie bardziej w momentach wzmożonego stresu, albo kiedy chwilowo gorzej się odżywiam. To też nie jest tak, że włosy wypadają garściami od razu po stresującym dniu czy fast foodzie – te zmiany mogą wystąpić nawet do 6 tygodni po takim bodźcu, więc czasem trudno je powiązać - podsumowuje.
"Boję się, że w końcu nie zostanie mi nic"
Z innym rodzajem łysienia zmaga się 29-letnia Anna Szpak. U niej największy problem stanowi jednak niepewność co do podłoża diagnozy i dalszej walki z utratą włosów.
- Stwierdzono u mnie łysienie telogenowe, ale walczę z nim już czwarty rok. Jego podłożem są insulinooporność i PCOS, które próbuję wygasić, ale to długi proces, bo muszę najpierw mocno zredukować masę ciała. Zrobiłam wiele badań hormonalnych, byłam u kilku specjalistów. Wszędzie słyszałam: "musi pani schudnąć, dopiero wtedy może coś się zmieni". To "może" mnie dobija - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
Jak podkreśla, wypadanie włosów stało się jej wielkim kompleksem, który coraz ciężej ukryć.
- Ciągle muszę zbierać włosy z ubrań. Wystarczy, że przejadę ręką po głowie i już zostaje mi na niej kilka kolejnych. W domu są wszędzie: na meblach, w odpływach, na podłodze. Najbardziej przeraża mnie, kiedy je czeszę i z każdą kolejną szczotką wychodzą kolejne. Boję się, że w końcu nie zostanie mi nic. Dziś mam na głowie połowę tego, co jeszcze kilka lat temu - przyznaje.
Anna zaznacza, że wielokrotnie próbowała suplementów, specjalistycznych szamponów i wcierek, ale ich działanie było co najwyżej tymczasowe.
- Najlepsze efekty przynosiły wcierki, bo widziałam na własne oczy, że mam wysyp nowych włosów, ale wypadanie się nie zatrzymało. Jak każda osoba zmagająca się z podobnym problemem, kilka razy dałam się też nabrać na popularne suplementy. Nie widziałam rezultatów - podsumowuje.
Dziś z cierpliwością czeka, aż jej redukcja wagi unormuje cały szereg objawów insulinooporności i PCOS.
- Udało mi się zejść z III stopnia otyłości do I stopnia. Wiem, że to jeszcze nie koniec, ale nadal jestem dumna. Chciałabym tylko, żeby moje ciało szybciej reagowało na zmiany, które zachodzą. Rozregulować się jest bardzo łatwo, ale przywrócić do normy - już niekoniecznie - przyznaje.