Jak pokonać wewnętrznego krytyka? Koniec z poczuciem winy
- Zaczyna się od rodziców, którzy mogą nas krytykować, być z nas niezadowoleni i kształtować przekonanie, że aby coś otrzymać, musimy najpierw zasłużyć. W konsekwencji wychodzimy z domu z przekonaniem, że nie ma bezwarunkowej miłości, akceptacji, uznania czy szacunku. Natomiast później dużą rolę odgrywa środowisko, które także odpowiada za nadmierny krytycyzm i perfekcjonizm. Nie dajmy się jednak zwariować, nie wszystko musi być zrobione teraz i na dziś. Kluczowe jest dążenie do równowagi – podkreśla psycholog Maria Rotkiel i podpowiada, jak pokonać wewnętrznego krytyka.
Katarzyna Gałązkiewicz: Jak zdefiniować wewnętrznego krytyka?
Maria Rotkiel: Wewnętrzny krytyk to taka koncepcja, która mówi o tym, że mamy mocno wpisane w naszą tożsamość i świadomość pewne postawy. Czujemy przymus albo trudność robienia czegoś. To postawa, w której mówimy sobie, że np. muszę wszystko robić idealnie, albo że nie mogę pozwolić sobie na chwilę odpoczynku. Takie postawy definiują też naszą tożsamość i samoocenę, która wiąże się ze wszystkim tym, co związane jest z ciągłym poczuciem niedoskonałości i przymusem robienia czegoś lepiej.
KG: Czyli można powiedzieć, że wewnętrzny krytyk odpowiada za to, że ciągle jesteśmy z czegoś niezadowoleni?
MR: Tak, można powiedzieć, że to postawa, w której permanentnie oczekujemy od siebie dużo więcej, niż tak naprawdę jesteśmy w stanie zrobić. Są to pewne imperatywy do działania albo zahamowania w działaniach. Są to myśli, które przychodzą nam do głowy typu: "znowu to schrzaniłaś", "postaraj się lepiej". To są też przekonania, które brzmią w ten sposób, że muszę się bardziej postarać, żeby zasłużyć na szacunek. Albo, że na szacunek zasługują lepsi.
KG: z takich przekonań wynosimy z domu, w którym wychowywano nas surowo. Ale nie jest to chyba jedyna przyczyna?
MR: Oczywiście, nie przychodzimy na świat z ukształtowanymi postawami i przekonaniami. Są to pewne konstrukty, które wynikają z oddziaływania społecznego, które jest złożone, dlatego nie możemy wszystkiego "zwalić" na rodziców. Są oni niezwykle ważną figurą w życiu dziecka i stanowią fundament. Ale im dziecko starsze, tym większe jest oddziaływanie środowiska. Zaczyna się od rodziców, którzy mogą nas krytykować, być z nas niezadowoleni i kształtować przekonanie, że aby coś otrzymać, musimy najpierw zasłużyć. W konsekwencji wychodzimy z domu z przekonaniem, że nie ma bezwarunkowej miłości, akceptacji, uznania czy szacunku. Natomiast później dużą rolę odgrywa środowisko, np. szkolne – zarówno rówieśnicy, jak i nauczyciele oraz ich sposób edukowania. Wpływ na nasze podejście do siebie mają też inne osoby, np. trenerzy czy ci, którzy uczą dzieci nowych kompetencji. To także od nich zależy czy wykształcimy w sobie ten nadmierny krytycyzm i perfekcjonizm.
KG: Taka postawa nierzadko sprawia, że będąc dorosłymi, bierzemy na siebie zbyt wiele obowiązków, a kiedy zaczynają nas przytłaczać, nie umiemy z nich zrezygnować. Boimy się krytyki. Przykładowo kosztem ogromnego zmęczenia, czujemy przymus organizowania świąt, własnoręcznego przyrządzania 12 potraw czy wysprzątania domu.
MR: Taka postawa jest w dużej mierze wynikiem socjalizacji, ale też kontekstu kulturowego. Musimy pamiętać, że wewnętrzny krytyk to bardzo mocno zintegrowana z naszą osobowością postawa. Kobieta, która pochodzi w ten sposób do świąt, uważa, że tak trzeba. Dzięki temu czuje się wartościową matką i żoną, poniekąd karmi w ten sposób swojego ego i nawet jeśli będzie zmęczona, będzie to dla niej ważne, aby tak zrobić. Natomiast coraz więcej kobiet ma dosyć takiego "zarzynania się" przed świętami i pod nosem mogą powiedzieć, że je to bardzo męczy, ale ulegają presji środowiska i kontekstu kulturowego. Myślą sobie, że przecież przyjedzie teściowa i będzie kręcić nosem, a mamusia będzie przez pół wieczoru wspominała, jakie to ona robiła wigilie, i jak wtedy stół uginał się pod ciężarem jedzenia. A u nas coś skromniutko na tym stole.
KG: Jak często spotyka się jeszcze takie podejście?
MR: Bardzo dużo kobiet potrafi powiedzieć, że się na to wkurzają, że im się nie chce, i jest to bez sensu. Ale nie chcą podpaść rodzinie lub zrobić komuś przykrości, dlatego ulegają presji. Wiele kobiet, z którymi pracuję, mówi, że marzy o tym, aby na święta gdzieś wyjechać, ale przecież święta zawsze były rodzinne. Kiedy były małe, zawsze jeździły do babci, potem do mamy, a teraz przyszedł czas na nie. Więc one nie zrobią tego rodzinie. A w rodzinach mamy często szantażystów i to dość skutecznych. Szantaże bywają perfidne i wyrafinowane. W wielu przypadkach taki przymus nie jest już głosem wewnętrznego krytyka, lecz presji otoczenia.
KG: Do jakich konsekwencji może doprowadzić ciągłe życie pod presją? Jak się z niej wyzwolić?
MR: Wywieranie presji sprawia, że człowiek zaczyna tracić swoje moce przerobowe. Żyje w ciągłym stresie i napięciu, co odbija się na jego zdrowiu. Traci równowagę, w której jego samopoczucie, odpoczynek i kondycja zdrowotna zostają zachwiane. Tymczasem powinny być one dla nas ważniejsze niż komfort innych. To jest niezwykle istotne, aby wsłuchać się w siebie, aby uświadomić sobie, że to, co ja czuję, jest ważne. Oczywiście, nie można żyć tylko wedle własnych potrzeb, bo wtedy idziemy w kierunku dużego egoizmu. Kluczowe jest dążenie do równowagi, bo dobrze jest być obiektywnie krytycznym – pracować nad sobą i wyciągać wnioski z popełnionych błędów.
KG: Wiele z nas wie, że czasem lepiej jest odpuścić, niż żyć w ciągłym stresie i poczuciu winy. Ale jak się tego nauczyć?
MR: W mojej pracy sprawdza się ćwiczenie czegoś, co nazywamy monologiem intrapersonalnym, czyli rozmowa z samą sobą. To sytuacja, kiedy zaczynam się sobie bardziej przyglądać, kiedy znajduję chwilę, aby się bardziej zastanowić nad tym, co czuję, czego potrzebuję. Warto zadać sobie pytanie, czy to, co robię, robię dla siebie. Po co to robię i na ile to jest związane z moimi potrzebami, a na ile z oczekiwaniami innych. Taka uważność i zwrócenie się na siebie jest warunkiem koniecznym i jednym z pierwszych kroków do osiągnięcia równowagi.
Jednym z rozwiązań jest też stworzenie tygodniowego dzienniczka przyjemności. Naszym zadaniem jest przez tydzień sprawiać sobie codziennie trzy drobne przyjemności. Brzmi to bardzo prosto, ale dla osób, które są względem siebie bardzo krytyczne, jest trudne. Przy takim ćwiczeniu bardzo często łzy leją się strumieniami, bo nagle okazuje się, że ktoś się nigdy nie zastanawiał nad tym, co sprawia mu przyjemność. Przez lata się zaniedbywał i stawiał na ostatnim miejscu. Nierzadko takie proste ćwiczenia u człowieka przekonanego o swojej niskiej wartości są punktem wyjścia do pracy nad własną bolesną historią.