Pomoc niesiona seniorom© Getty Images,

Obowiązek, który zabija po kawałku. Miłość ponad wszystko czy miłość to nie wszystko?

Karolina Rozmus
Karolina Rozmus
7 marca 2023


Dane Głównego Urzędu Statystycznego wskazują, że osoby w wieku powyżej 60 lat stanowią ok. jedną czwartą polskiego społeczeństwa. Wielu z nich prędzej czy później utraci zdolność do samodzielnego funkcjonowania. Ogromny odsetek będzie zdany na najbliższą rodzinę. Tymczasem "to nie jest kraj dla starych ludzi", ale też nie dla ich najbliższych, opiekunów.

Miłość ma granice?

W 2020 roku zmarła moja babcia, pół roku później, w 2021 roku dziadek. Odejście każdego z nich było traumą, ale jeszcze większą – opieka nad nimi. Sądzę, że każdy opiekun osoby z niepełnosprawnością przyzna mi rację, że śmierć bliskiego to doświadczenie tak ambiwalentnych emocji, jak szaleńcza rozpacz i ulga jednocześnie. Tylko że tej ulgi do głosu staramy się nie dopuszczać, podobnie jak przekonania, że nawet największa miłość ma swoje granice.

Sama nie wiem, kiedy dwie najbliższe mi osoby z opiekunów stały się podopiecznymi. Dziadek uczył mnie jeździć na rowerze, babcia zaraziła miłością do literatury i życia. Zawsze wiedzieli, o czym marzę i co mnie boli, pamiętali o moich urodzinach i egzaminach. Naprawdę nie pamiętam, kiedy role zaczęły się odwracać, bo przecież jeszcze zanim dorosłam, pomagałam im w zakupach, potem umawiałam wizyty i woziłam do lekarzy, opłacałam rachunki czy kupowałam leki.

Czekanie na telefon

Pamiętam za to, że przez lata nocami zostawiałam włączony dźwięk w komórce i czekałam na telefon – ze szpitala, z domu dziadków. Każde z nich przeszło w pewnym momencie zawał serca i udar mózgu (nawet nie jeden). Ale zawsze wracali do formy, aż do 2019 roku. Babcia uległa wypadkowi, doszło do złamania kości szyjki udowej. Osteoporoza, rozległa dyskopatia, miażdżyca, niewydolność serca – lekarze początkowo sugerowali, że babcia ze szpitala już nie wyjdzie, a na pewno nigdy nie wstanie z łóżka.

Ze szpitala wyszła, choć nie o własnych siłach. Została przetransportowana karetką do domu, a ja czułam ulgę, że wróci do zdrowia, a wszystko będzie jak dawniej. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że przede mną najgorszy czas w moim życiu.

Nikt mi nie powiedział...

Kilka udarów niedokrwiennych mózgu, nadciśnienie tętnicze, choroba Parkinsona i demencja sprawiły, że pod moją opieką znalazł się także dziadek, nad którym pieczę sprawowała dotychczas przede wszystkim babcia. Mieszkając kilkadziesiąt kilometrów dalej, z niespełna półtorarocznym dzieckiem oraz pracą w pełnym wymiarze godzin czułam, że będzie trudno.

Nikt nie uczył mnie robienia zastrzyków, nie ostrzegł przed odleżynami, a pieluchy umiałam zmieniać jedynie niemowlakowi. Nikt też nie powiedział, gdzie szukać pomocy, i że ta do najtańszych, nawet ze wsparciem od państwa, nie należy. Wreszcie nikt mi nie powiedział, że osoba niesprawna, leżąca, też może czuć zniechęcenie, żal, rozczarowanie, a nawet gniew, i że one spadną na mnie.

Miłość to nie wszystko. Musisz ratować najpierw siebie?

Babcia stanęła na nogach, ale już nigdy nie odzyskała wcześniejszej sprawności fizycznej i umysłowej. Mimo odległości jeździłam do nich codziennie na zmianę z mężem. Mieli też opiekunkę, która pomagała im w drobnych sprawunkach, przygotowaniu posiłku, podaniu leków – codziennie lub co kilka dni przez godzinę czy dwie. To była jednak kropla w morzu potrzeb, choć mogę mówić o krótkiej, trwającej kilka miesięcy, małej stabilizacji. Stabilizacji, bo bez zastrzyków, kąpieli i pieluch.

Do czasu, gdy babcia dostała wylewu. Trafiła do szpitala i już stamtąd nie wróciła. Gniew, żal i rozpacz? Tak, ale przede wszystkim świadomość, że pełna odpowiedzialność za drugiego bliskiego spada definitywnie na mnie.

Dziadek po śmierci żony i zarazem opiekunki stracił resztki samodzielności. Wołał mnie imieniem zmarłej babci, nie chciał przyjmować leków i odmawiał posiłków. Dzwonił w środku nocy, prosząc, żebym przyjechała. Jeździłam do niego dwa razy w ciągu dnia, na weekendy zabierałam do nas. Zajmowałam się dzieckiem, pracowałam, gotowałam dla dziadka, przygotowywałam leki i robiłam wszystko, żeby nie nazwać tego, co we mnie narastało.

Czasami dziadek mówił, że dobrze, że jestem i co on by beze mnie począł, a czasami z uporem wpatrywał się w talerz z obiadem i mówił, że to jest gówno i nie będzie jadł. Codziennie prosił, żebyśmy zabrali go do siebie, żeby mógł z nami zamieszkać. A ja przed oczami miałam to, jak ciągle mnie nawołuje, częściej niż mój syn, przypominałam sobie jego krnąbrność i wymagania, nocne, bezwiedne wycieczki po naszym domu czy... pieluchy.

Czy można się przygotować?

A miało być jeszcze gorzej. Szpital i diagnoza: COVID-19. Z tego dziadek wyszedł, ale przyplątała się inna infekcja. Wyniszczające biegunki, problem lekooporności i obawy, że dziadek nie przeżyje. Przeżył, wyszedł ze szpitala, ale podobnie jak babcia – nie o własnych siłach. Było jeszcze gorzej, choć łudziłam się, że jestem lepiej przygotowana. Wypisali go do domu z trwającą infekcją i antybiotykiem do stosowania w leczeniu szpitalnym.

Wychudzonego, niechodzącego, wciąż dręczonego biegunkami. Cały był pokłuty i posiniaczony od kroplówek i dożylnego podawania leków, nie miał siły jeść ani pić, niemal nie było z nim kontaktu.

Nie da się tego opisać

Zanim zorganizowałam odpowiednie łóżko i materac przeciwodleżynowy, bywało, że znajdowałam dziadka na podłodze. Próbującego pełznąć nie wiadomo dokąd bądź leżącego bezwładnie. Kiedyś przez godzinę walczyłam, żeby go podnieść. Płakałam i próbowałam wciągnąć go na łóżko tak, żeby nie zrobić mu krzywdy i nie wyrwać cewnika. Mimo że ważył znacznie mniej niż ja, nie byłam w stanie tego zrobić. Poczucie niemocy, wściekłość, rezygnacja: nie da się tego opisać.

Gehenna o zapachu chorego ciała

Każdy, komu na słowo "opieka" wyświetla się przed oczami obraz zatroskanego bliskiego przykładającego chłodną szmatkę do czoła chorego, jest w ogromnym błędzie. To gehenna o zapachu chorego ciała i zmęczenia. Gehenna, która czasami sprawia, że serce zamienia się w kamień. Pojawiają się różne myśli, na przykład taka, że trzeba ratować przede wszystkim siebie.

Majtki chłonne TENA Pants ProSkin zapewniają ochronę i dbają o zdrowie skóry

W błędzie są jednak ci, którzy myślą, że chorego tak po prostu można oddać do placówki, choć w moim przypadku pojawiła się taka możliwość. Miałam szczęście? Ogromne i byłam gotowa to zrobić, choć prawdopodobnie do końca życia nie umiałabym spojrzeć sobie w oczy.

Nie zdążyłam oddać dziadka do ZOL-u, nie zdążyłam też się z nim pożegnać i powiedzieć, że przepraszam ich oboje. Za to, że nie byłam idealnym opiekunem, że w ogóle nie zawsze byłam, i że chciałam ratować siebie dla swojego syna.

Karolina Rozmus

Źródło artykułu:WP abcZdrowie