"Chcę" zamiast "muszę". Wewnętrzny rachunek sumienia
Styczeń obfituje w wiele pełnych determinacji haseł na temat tego: jacy mamy być, co mamy zacząć, a co przestać robić. Nie zawsze jednak ta decyzja należy do nas, nawet gdy rozbrzmiewa w naszym własnym umyśle. Bardzo często nie zdajemy sobie sprawy z naszych potrzeb i powinności oraz tego, w jakiej relacji powinny być one ułożone. To niełatwe zagadnienie tłumaczy Igor Rotberg, psychoterapeuta i autor książek traktujących o psychoterapii.
Maciej Rugała, dziennikarz Wirtualnej Polski: Skąd ten rozbrat między "chcieć a musieć" u dorosłego człowieka?
Igor Rotberg: Jest to często podtrzymywane przez niektóre narracje społeczne i kulturowe. Jednak głównego powodu tego rozdźwięku możemy doszukiwać się w rodzinnym domu. Bo nie chodzi o to, żeby nie było "muszę", a było tylko "chcę".
Chyba się tak nie da...
Prawda? Tak się nie da. To jest właśnie to sedno tematu – chodzi o to, by "chcę" i "muszę" było ze sobą integralne. To są dwie sfery, w których kształtują się nasze mechanizmy popychające nas do działania.
Odnoszę wrażenie, że ma to trochę związek między id, ego i superego. To pierwsze związane w moim rozumieniu jest z pragnieniami, a ostatnie z powinnościami i normami do spełnienia jako komórka społeczeństwa - musimy dobrze zarabiać, zasadzić drzewo, wybudować dom i nie wiadomo cóż jeszcze.
To, o czym mówisz, odnosi się do teorii psychoanalitycznej, zgodnie z którą jedną z części osobowości jest superego. Zawiera ono w sobie uwewnętrznione wartości moralne, zakazy i nakazy danej społeczności. Jego funkcją jest hamowanie impulsów innej części osobowości – a mianowicie id. Pośrodku tego jest ego, które za pomocą mechanizmów obronnych radzi sobie lepiej lub gorzej z pogodzeniem tych dwóch sił. Freud postrzegał naszą naturę jako nieustającą wewnętrzną walkę, od dzieciństwa aż do kresu dni.
Czy to postrzeganie naszej osobowości jest po latach takie samo?
Współcześnie trochę inaczej postrzegamy ludzką osobowość. Uważamy, że składa się na nią znacznie więcej elementów niż te trzy wymienione. Nie znaczy to oczywiście, że w kontekście zagadnienia "chcieć a musieć" pewnych kwestii nie możemy zaczerpnąć z teorii psychoanalizy freudowskiej. "Musieć" należy bowiem do obszaru powinnościowego. Jest to taki obszar, który dziecko uwewnętrznia za pomocą procesu internalizacji (czyli przyjmowania za swoje narzuconych z zewnątrz norm, wartości, poglądów i postaw).
Proces ten przebiega na dwa sposoby. Po pierwsze dziecko słucha swoich opiekunów, co robić, a czego unikać. Po drugie - obserwuje. Jeśli dziecko wyraża emocje, a rodzic się skrzywi lub wykona gest, który odsuwa je od siebie, to dziecko na poziomie podświadomym przyjmuje, że tak nie wolno. Tworzy to właśnie sferę powinnościową. "Chcieć" należy z kolei do obszaru tworzonego przez pragnienia, potrzeby, ale i marzenia. Kształtuje się on w oparciu o to, w jaki sposób ten mały człowiek ma zaspokajane swoje potrzeby.
Chyba nie możemy spełniać wszystkich zachcianek dziecka natychmiast, nawet jeśli mamy do tego dostępne środki?
Celowo nie powiedziałem, że wszystkie potrzeby dziecka mają zostać zaspokojone już "teraz-zaraz-natychmiast". Natomiast sposób reagowania rodzica na to, gdy te potrzeby nie mogą zostać zaspokojone, kształtuje tę sferę "chcieć". Jeśli rodzic odzwierciedla uczucia dziecka (złość, smutek itd.), kiedy potrzeby nie są zaspokojone, dziecko nadal uczy się, że jego potrzeby są ważne.
Podsumowując, co dotąd nakreśliliśmy - to, czego "dorosły Jan" pragnie i chce, bierze się z tego, jak potrzeby "małego Jasia" były zauważane?
Tak. I nie chodzi o to, żeby zaspokajać wszystkie zachcianki dziecka. Najważniejsze jest, aby właściwie na nie reagować i je nazwać. "Widzę, że chciałeś pójść do kolegi, a ja ci nie pozwoliłem, dlatego teraz jesteś smutny". Co zrobiłem w tym momencie? Po pierwsze – zauważam emocje, a po drugie - zauważam potrzebę. Wtedy takie dziecko ma okazję zrozumieć, że czegoś potrzebuje i względem tego jakoś się czuje. Uwewnętrznia zatem jakąś normę, uczy się granic, a jednocześnie zauważa, że ma potrzeby i emocje.
A jakie reakcje w tym kontekście byłyby złe?
Jeśli rodzic na potrzebę dziecka odpowiada "a weź daj mi teraz święty spokój, nie widzisz, że jestem zajęty?!" to dziecko uwewnętrznia jakąś nową normę, ale nie uczy się zrozumienia potrzeb, pragnień i emocji. Rodzic powinien nazywać potrzeby i emocje dziecka, jednocześnie ucząc racjonalnych granic.
A więc chodzi o rozpoznanie i nazwanie potrzeb?
Oczywiście. To, że nie umiemy nazywać swoich potrzeb, nie znaczy wcale, że one nie istnieją. Dlatego u niektórych ludzi pojawia się duża dysproporcja między świadomością swoich powinności a nieuświadamianiem sobie swoich potrzeb.
Mam pacjentkę, której w odpowiedzi na moje pytanie, czego potrzebuje, mówi: "Noo... powinnam się pewnie lepiej starać w pracy". Na pytanie o potrzeby odpowiadała ze sfery powinności, która jest u niej zbyt rozwinięta względem sfery potrzeb.
Jakby nie było między tymi dwoma korespondencji?
Tak. Ona nie ma praktycznie świadomości swoich potrzeb. W jej rodzinnym domu jej potrzeby były całkowicie ignorowane. Spełniała ambicje i żądania rodziców. Jednak to, że nie uświadamiamy sobie potrzeb, nie sprawia, że one znikają. One dają znać o sobie na różne sposoby.
Cierpienie, ból psychiczny, zaburzenia lękowe, zwiększone ryzyko wystąpienia depresji, objawy psychosomatyczne – to wszystko może być skutkiem niedostrzeganych potrzeb.
Możemy mieć więc trzy sytuacje. Pierwsza: sfera powinności jest bardzo rozwinięta, a sfera potrzeb prawie w ogóle - to przypadek tej pacjentki. Druga: jest odwrotnie – sfera "chce/nie chce" jest bardzo rozwinięta, a powinności - nie. Wtedy dziecko uważa, że wszystko mu wolno, a to, co chce, jest najważniejsze.
W dorosłym życiu pojawia się w tym przypadku wiele zgubnej impulsywności - teraz pojadę, teraz wezmę kredyt, teraz kupię, teraz się pokłócę. No i jest jeszcze trzecia sytuacja, kiedy osoba zdaje sobie sprawę zarówno z potrzeb, jak i powinności, jednak najczęściej wtedy te dwie sfery są w sprzeczności.
Czy to też źle?
Najlepszą sytuacją jest taka, kiedy mamy uświadomione potrzeby i powinności. Dwie sfery pozostają w miarę w spójności. Jednak jeśli jest między nimi konflikt, ale obie sfery są uświadomione, to nie jest źle, ponieważ ów dyskomfort stwarza większą szansę na to, że osoba ta będzie poszukiwała jakiegoś rozwiązania.
Niezależnie czy odpowiedzią będzie terapeuta, książka, sport czy przyjaciel. Jeśli dostrzegamy konflikt - możemy go próbować rozwiązać.. I, oczywiście, najlepszym rozwiązaniem jest, kiedy sfera "potrzebuję" i sfera "chcę" są zintegrowane. "Chcę osiągnąć tamto, dlatego teraz muszę robić to". Ale przedtem warto uświadomić sobie, czego potrzebuję i co myślę, że należy i czy jedno i drugie na pewno jest moje?
Jak to rozpoznać?
Zwracać uwagę na to, jak budujemy zdania. Czy pojawiają się tam określenia "potrzebuję", "chcę", czy raczej "muszę", "powinienem" (zwłaszcza w formach bezosobowych: "trzeba", "powinno się")?
W tym drugim przypadku warto zadać sobie pytanie: do kogo należy ten głos? "Powinno się myć okna przed wigilią", mówi pacjentka. I wkrótce okazuje się, że to nawyk wyniesiony z obserwacji własnej matki w domu rodzinnym. Zmywała ona w pocie czoła okna, urobiona po łokcie w ogniu przedświątecznych przygotowań. Córka to uwewnętrzniła. Problem jest, czy jest to przekonanie dorosłej córki? Bo to, że mama tak robiła, nie znaczy, że ja tak muszę.
Czyli to takie szukanie odpowiedzi w tych zakodowanych nawykach rodziców?
Tak. Dodatkowo uwewnętrznione przekonania rodzinne, systemowe, często są zabezpieczone przed zmianą. Nazywam to roboczo "klątwą rodzinną". Jeśli nie kultywujemy tej zakodowanej procedury jak mycie okien, to co czujemy? Poczucie winy lub wyrzuty sumienia. Te uczucia mają bardzo silne oddziaływanie. "Ech, jeszcze nie umyłam tych okien..."
"Co by mama powiedziała?!".
O właśnie! I kiedy to uświadamiamy sobie, to już połowa sukcesu. Gorzej, kiedy czujemy poczucie winy czy wyrzuty sumienia, a zupełnie nie wiemy, skąd się wzięły. Pracując z moimi pacjentami widzę, że wzbudzanie poczucie winy jest jednym z najskuteczniejszych narzędzi do wpajania innym przekonań, co należy, a czego nie należy robić.
Warto jest się czasami zatrzymać i zapytać samego siebie: skąd wziąłem przekonanie o tym, że tak właśnie należy postępować? Czy ten nawyk lub zachowanie służy mojemu dobrostanowi, czy raczej jest dla mnie szkodliwe? Bo być może jest to pożyteczna norma.
Jednak może być to uwewnętrznione przekonanie, którego nigdy nie poddawałem refleksji. Tak jest często z "zasługiwaniem". Musimy coś zrobić, żeby zasłużyć na przyjemność. "Posprzątałem, więc mogę obejrzeć telewizję". A dlaczego nie mogę obejrzeć telewizji przed posprzątaniem? Co lub kto mi zabrania?
Formuła "zasługuję" chyba pojawia się też w złych nawykach i uzależnieniach, czyż nie? Wkurzyłem się - zapalę sobie, należy mi się; jestem szczęśliwy - zapalę sobie, zasłużyłem sobie. Wiec formuła "zasługuję" to taki miecz obosieczny, którym możemy wpajać sobie szkodliwe i pożyteczne nawyki.
W tym drugim przypadku na ogół mylimy potrzebę ze strategią. Potrzebą jest np. relaks lub odpoczynek, a przerwa na papierosa jest jedną z wielu strategii zaspokajania tej potrzeby i warto to odróżniać. Być może są lepsze rozwiązania, aby zaspokoić potrzebę relaksu bez sięgania po tą konkretną strategię, jaką jest zapalenie papierosa.
Natomiast i tutaj ważne jest uświadomienie sobie własnych potrzeb. Pozwala to nam na większą swobodę działania, ale i za branie odpowiedzialności za własne wybory. A dodatkowo uświadomienie sobie sfery powinności (i czy to są na pewno te powinności, które chcemy nadal realizować w naszym życiu) będzie pomagało nam mieć mniej wewnętrznych konfliktów i prowadzić życie w większej zgodzie ze sobą.